Świat i bohaterowie

Wizyta w świątyni krwawej bogini Kali w

Dakshinkali - Nepal


Gmin Dakshinkali w Nepalu położona dwadzieścia kilka kilometrów na południe od Katmandu to rejon, gdzie możemy odbyć podroż w czasie, do odległej przeszłości, kiedy składanie ofiar ze zwierząt w różnych tradycjach religijnych i społecznościach zamieszkujących tereny od Syberii poprzez Bliski Wschód aż do Ameryki Południowej było traktowane, jako rytuały mające zapewnić pomyślność w życiu, zyskaniu ochrony bóstw, prośbę o pomyślność na łowach, w zbiorach czy też zadośćuczynienie za grzechy.


    Wyznawcy bogini Kali na dziedzińcu świątyni /zdjęcie DH Stobiecki/


W judaizmie praktyka składania zwierzą t i ptactwa bogu Jahwe była szeroko rozpowszechniona, począwszy od czasów wyjścia Izraelitów z Egiptu, co według różnych źródeł miało miejsce w okresie około XII lub XV wieku przed naszą erą. Od tamtej pory Izraelici zaczęli składać swojemu bogu ofiarę z owcy. Jej krew wykorzystywano do oznaczenia siedzib Żydów, tak aby Jahwe w swej zemście na Egipcjanach mógł pominąć żydowskie domostwa.

Składano również ofiary z baranów oraz ptactwa. Nad świątynią Salomona unosiły się ciemne dymy powstające z palonych na ołtarzu gołębi i synogarlic ptactwa składanego, jako ofiary całopalne bogu Jahwe. Posadzka wokół ołtarza była skropiona krwią ofiar. Ostateczną ofiarą złożoną bogu za grzechy ludzkości miał być wg. Ewangelii sam Jezus Chrystus. Również w innej abrahamicznej religii, którą jest islam, składa się ofiary ze zwierząt.

Ot, choćby, aby upamiętnić biblijne wydarzenie związane z Abrahamem, który jako dowód swojej wiary w boga Jahwe chciał mu złożyć w ofierze swojego syna Izaaka. W ostatniej chwili bóg poprosił go, aby zamiast swojego syna złożył mu w ofierze barana.

Kiedy mieszkałem w dawnym królestwie Nepalu, nie mogłem jako etnolog pominąć wizyty w świątyni bogini Kali. Świątynia została wybudowana w XVII wieku w okresie panowania króla Pretap Malla, który był władcą królestwa Kantipur leżącego w Dolinie Katmandu. Kantipur, czyli Miasto Światła to obecne Katmandu. Ponoć król zdecydował o budowie tej świątyni po tym, jak bogini Kali ukazała mu się we śnie po to, aby nakazać mu wybudowanie w tym miejscu jej sanktuarium.



Młoda Nepalka, która czeka wśród innych wyznawców bogini Kali aby ofiarować jej przyniesionego koguta./ zdjęcie DH Stobiecki/


 
Kali przedstawiana jest jako kobieta o ciemnej skórze z wieńcem czaszek i zakrwawioną twarzą. Bogini jest manifestacją innej bogini Durgi. Ku jej czci i upamiętnienienia jej zwycięstwa nad pewnym demonem reprezentującym siły zła obchodzone jest w Nepalu dziewięciodniowe święto Dashain, które przypada na początku października. Kali często przedstawiana jest, jako bogini wyłaniająca się z czoła Durgi podczas bitew. Reprezentuje ona gniew i moc Durgi, a także cykliczną naturę stworzenia i destrukcji oraz moc czasu. Składanie jej ofiar ze zwierząt ma według wierzeń zapewnić wyznawcą bogini, jej ochronę, a także pomyślność. A, tutaj fragment z mojej książki o wizycie w tym szczególnym sanktuarium.



 Dziedziniec świątyni jest dostępny tylko dla wyznawców bogini Kali. Na zdjęciu widzimy świątynnych rzeźników, którzy na drewnianych blatach zabijają ptactwo złożone w ofierze bogini Kali /zdjęcie DH Stobiecki/



Na zdjęciu dokładnie widać świątynnego rzeźnika obcinającego głowę kogutowi ofiarowanemu Kali /zdjęcie DH Stobiecki/



   Dziedziniec świątyni - drewniane blaty, na których rzeźnicy zabijają ptactwo  ofiarowywane bogini Kali przez jej wyznawców /zdjęcie D.H. Stobiecki/


Dni płynęły bardzo szybko i zanim się spostrzegłem, nadeszła sobota, czyli jeden z dwóch dni w tygodniu, kiedy Nepalczycy hinduistycznego wyznania wyruszali do świątyni bogini Kali, znajdującej się w odległości zaledwie kilometra od mojej tymczasowej siedziby. Małą, odkrytą świątynię otaczało wzniesienie, z którego w towarzystwie innych podróżników obserwowałem rozgrywający się na dziedzińcu krwawy spektakl. Przyniesione przez gorliwych wyznawców bogini niekastrowane zwierzęta płci męskiej, w tym ptactwo, pozbawiali życia wprawni w swojej profesji świątynni rzeźnicy. Aby wejść na dziedziniec zroszony krwią kogutów i kozłów złożonych już w ofierze, kolejni chętni cierpliwie oczekiwali w długich kolejkach, zaczynających się przed samym sanktuarium. Niektórzy przynieśli ze sobą dorodne koguty, inni stali z kozłami trzymanymi na postronkach, mając nadzieję, że po odprawieniu rytuału znikną wszelkie problemy pojawiające się w ich życiu. Bogini Kali uchodzi za nad wyraz skuteczną w zwalczaniu demonów i w przezwyciężaniu różnych przeszkód, toteż nie zdziwiły mnie rzesze przybywające do tego miejsca. Nie byłem również zaskoczony informacją, że świątynię, powstałą sześć wieków temu, postawiono tutaj w celu zabezpieczenia wschodniej części królestwa przed negatywnymi siłami. Tajemnicza budowla ze schodami i mostkami, którymi można się przedostać do innej części sanktuarium oraz z dużymi dzwonami z mosiądzu, zawieszonymi na konstrukcjach przypominających bramy, przedstawiała niezwykły obraz. Atmosferę niesamowitości, a nawet pewnego rodzaju grozy, dopełniały płonące lampki ofiarne, groźnie wyglądające figury mosiężnych lwów, strzegące wejścia na dziedziniec, dźwięki dzwonków porozwieszanych na terenie świątyni, którymi wyznawcy Kali oznajmiali swoje przybycie z należnymi jej ofiarami, a także spory, zatknięty przy wejściu trójząb Śiwy. Przeraźliwą scenerię uzupełniały dziedziniec skąpany we krwi i zakrwawiona figurka samej bogini, przyozdobiona w dodatku kontrastującymi z kolorem krwi girlandami żółtych kwiatów. Nie mogło tutaj zabraknąć wędrownych ascetów, którzy ulokowali się wokół sakralnego miejsca oraz koczowali na pobliskich wzgórzach. Udzielali oni błogosławieństw pielgrzymom wracającym do domów z ciałami martwych zwierząt, by spożyć je w zaciszu z wiarą, że po złożeniu ofiary będą wiedli spokojne i pomyślne życie.

Jeden z hinduistycznych, wędrownych ascetów, sadhu spotkany na wzgórzu przy świątyni bogini Kali /zdjęcie DH Stobiecki/


Po spędzeniu kilku godzin przy sanktuarium Dakshinkali i krótkich rozmowach ze spotkanymi tutaj sadhu, którym nie omieszkałem zrobić zdjęć, wróciłem na swoją świętą górę, by tam samemu, bez składania krwawych ofiar i bez pomocy bogów, zyskać więcej mądrości i dystansu do wszystkiego, co wydarzało się w moim życiu.”


Na wzgórzu, gdzie znajdują się jaskinie, w których medytował Guru Rimpocze, Padmasambhawa. Wędrowny, buddyjski jogin, który wprowadził nauki buddyzmu tantrycznego do Nepalu i Tybetu. Tybetańskie flagi modlitewne tworzą tajemniczą scenerię tego miejsca. / z archiwum autora/




Spotkanie z Indianami Lakota Siuks w Singapurze

               Dariusz Hieronim Stobiecki z jednym z wojowników Lakota Siuks w Singapurze


Kiedy podróżowałem po Indiach, Nepalu i Singapurze mieszkając w tych krajach w sumie przez siedem lat, nie przypuszczałem, że kiedykolwiek właśnie tutaj będę się mógł spotkać ze swoimi bohaterami z dzieciństwa i wczesnej młodości. Indianie północnoamerykańscy, dzielni wojownicy, mistrzowie jazdy konnej, honorowi ludzie, którzy nazywali europejskich kolonizatorów bladymi twarzami, odkrywając z czasem ich fałszywość, bezwzględność i brutalność zawsze wzbudzali moje duże zainteresowanie i sympatię. W dużym stopniu dlatego, że byli wówczas dla mnie uosobieniem honoru, szczerości, waleczności i umiłowania wolności. To był bardzo zróżnicowany świat ze swoimi wierzeniami w duchy, ceremoniami, rytualnymi tańcami, egzotycznymi strojami i szacunkiem dla ziemi, zwierząt i innych ludzi. Zaczytywałem się wówczas powieściami Jamesa Fenimore'a Coopera o Sokolim Oku i ostatnim Mohikaninie, Unkasie. Książkę Ostatni Mohikanin wydaną w 1969 roku przez wydawnictwo Iskry wożę z sobą po całym świecie, gdyż jest to jedna z moich ulubionych książek przygodowych. Książki Jamesa Fenimore’a Coopera to fascynujące powieści przygodowe, z wartką akcją i świetnymi opisami krajobrazów tych terenów, gdzie toczy się akcja niezapomnianych przygód Sokolego Oka. Innym powieściopisarzem i podróżnikiem, którego książki były poświęcone Dzikiemu Zachodowi i Indianom, był oczywiście niemiecki pisarz Karol May. Któż w latach mojego dzieciństwa nie wystawała wraz z rodzicami w długich kolejkach do kina, żeby kupić bilet na pierwsze seanse kolejnego filmu o przygodach wodza Apaczów Winnetou? Karol May pisał także powieści, których akcja rozgrywa się w krajach orientalnych. Fascynujące książki i fascynujący człowiek. Ciekawostką jest to, że odkrył swój talent literacki, siedząc w więzieniu za drobne kradzieże.

I, kiedy moje zainteresowania podobnie, jak zainteresowania Karola Maya zwróciły się ku krajom dalekiej Azji, zapomniałem o Indianach i zwątpiłem, że kiedykolwiek uda mi się jeszcze ich spotkać. I, właśnie tutaj w odległym Singapurze spotkałem Indian z plemienia Lakota Siuks, którzy zostali zaproszeni do udziału w wydarzeniu zapowiadanym, jako spotkanie z innymi kulturami. Na zdjęciach wojowniczka i wojownicy z plemienia Lakota Siuks podczas rytualnych tańców. 





Siuksowie przywędrowali na tereny Wielkich Równin około XVIII wieku. Obszary te obejmują terytoria Teksasu, Nowego Meksyku, Kolorado, Montany oraz Południowej i Północnej Dakoty. Wcześniej zamieszkiwali tereny leżące na obszarze dolnego biegu Missisipi w dzisiejszym stanie Illinois oraz na obszarze wokół wielkich jezior skąd zostali wyparci przez Irokezów, którzy już na przestrzeni XV i XVIII wieku byli bliscy utworzenia swojego państwa, którego początkiem miała być Liga Narodów skupiająca w okresie swojego rozkwitu sześć plemion.




Słynnym amerykańskim etnologiem badającym Irokezów był Lewis Morgan jedna z najważniejszych postaci pierwszego kierunku etnologicznego ewolucjonizmu. Siuksowie też tworzyli konfederację kilku plemion, a z chwilą przybycia na Wielkie Równiny ci, którzy należeli do grupy etnicznej Lakota Siuks stali się nomadami i myśliwymi, polując na bizony i prowadząc nieustanne potyczki z armią amerykańską, poszukiwaczami złota i osadnikami coraz liczniej pojawiającymi się na ich terenach. Najsłynniejszą bitwą, jaką stoczyli z kawalerią amerykańską był bitwa nad rzeką Little Bighorn w stanie Montana.

Oddziały Indian Lakota Siuks, Czejenów i Arapaho dowodzone przez słynnych indiańskich wodzów Szalonego Konia, Galla i przywódcy duchowego Indian Siedzącego Byka rozbiły odział armii amerykańskiej dowodzonej przez generała Georga Armstronga Custera. Przeżył tylko jeden amerykański żołnierz spośród oddziału liczącego 260 żołnierzy. General Custer poległ w bitwie. O tej bitwie, która miała miejsce 25-26 czerwca 1876 roku wspomina słynny film „Mały, wielki człowiek”. Bitwę relacjonuje reporterowi ponad stuletni starzec, Amerykanin Jack Crabb grany przez Dustina Hoffmana. Jack Crabb był wychowany przez Indian.

Autor książki "Na przemytniczych szlakach. Podróże przez Azję i Europę" z innym wojownikiem z plemienia Lakota Siuks - Singapur

Innym wydarzeniem, tym razem bardzo tragicznym dla Indian, a będącym hańbą amerykańskiej armii była masakra w rejonach miejscowości Wounded Knee w Południowej Dakocie. Przy użyciu m.in. karabinów maszynowych typu Hotchkiss wystrzelano wówczas około 300 Indian Lakota Siuks, głównie kobiety i dzieci. Wydarzenie to, które miało miejsce 29 grudnia 1890 jest głównym wątkiem amerykańskiego filmu „Pochowaj moje serce w Wounded Knee nakręconego w 2007 roku. Zyskujący na popularności ruch Indian skupiający się wokół tańca duchów, rozpowszechnionego przez indiańskiego szamana Wovokę wzbudzał coraz większe zaniepokojenie nie tylko wśród osadników, ale również wśród amerykańskich polityków i amerykańskiej armii. Był to ruch mający na celu przewrócenie stanu sprzed okresu kolonizacji. Wśród Indian zamieszkujących te terytoria coraz powszechniejsze stawało się przeświadczenie, że dzięki temu rytuałowi powrócą przodkowie Indian, a fala ziemi zmiecie kolonizatorów. Uczestnicy tańca duchów wierzyli, że noszone przez nich koszule, na których były wymalowane różne symbole, sprawią, że kule nie będą się ich imały. Wysiłki rządu amerykańskiego, aby powstrzymać rosnącą popularność tańca duchów, którego uczestnicy nie chcieli podporządkować się amerykańskim dekretom przesiedlenia Indian do rezerwatów i ich „ucywilizowania” doprowadziły do zastrzelenia jednego z bardzo wpływowych przywódców Indian Lakota Siuks Siedzącego Byka. Inna grupa Indian, na których czele stał wódz Wielka Stopa, w dużym stopniu poddała się rozkazom amerykańskiego oddziału i oddała broń.

Kiedy jeden z Indian, Czarny Kojot nie oddał swojej broni, przypadkowy wystrzał doprowadził do wzrostu napięcia i stał się jedną z przyczyn urządzonej przez amerykańskie wojsko masakry Indian. Większość z nich była bezbronna, gdyż wcześniej oddali swoją broń. General armii amerykańskiej Nelson A. Miles przerażony tym, co się wydarzyło, pozbawił the pułkownika James W. Forsytha, dowodzeniem odziałem siódmej kawalerii i zarządził śledztwo w sprawie masakry, ale później pułkownik został przywrócony na swoje poprzednie stanowisko a ci, którzy brali udział w masakrze, otrzymali najwyższe odznaczenie w armii amerykańskiej, Congressional Medal of Honor, przyznawany tym, którzy wyróżnili się męstwem i ryzykowali swoim życiem podczas wykonywanej przez nich misji.



Boży włóczędzy – sadhu

 

Spotykałem ich na swoich przemytniczych szlakach biegnących przez Indie i Nepal. W tych krajach nadal jest żywa, licząca sobie kilka tysięcy lat tradycja ascezy, porzucenia normalnego życia i skupienia się na wędrówce, która ma przyspieszyć proces wyzwolenia od kolejnych narodzin i uzyskanie wiecznego ukojenia poprzez uwolnienie się od iluzji realności nas samych, otaczającego nas świata i przeświadczenia, że zaspokojenie naszych pragnień i zrealizowanie naszych marzeń przyniesie nam spełnienie. Celem, który obrali sobie ci boży włóczędzy, jest urzeczywistnienie nierozdzielności nas samych od Brahmana czyli źródła, czy też podstawy rzeczywistości, która przenika nie tylko nas, ale cały wszechświat. Jak mówią w hinduizmie, a zwłaszcza w jego najbardziej zaawansowanej filozofii i ścieżce duchowego rozwoju Adwaicie Wedancie-odbijający się w naszych umysłach Atman jest tożsamy z Brahmanem.


Obozowisko wędrownych ascetów wyznawców boga Śiwy. Rytualne palenie haszyszu
(Zdjęcie autora)

Ten stan wyzwolenia i urzeczywistnienia jedności z Brahmanem to stan mokszy. Moksza to stan wolności nie tylko od towarzyszącego nam smutku, cierpienia i poczucia niespełnienia, którego możemy doświadczać na co dzień, ale również od cyklu kolejnego pojawiania się w świecie po naszej śmierci w tej inkarnacji. W hinduizmie w przeciwieństwie do założeń religii abrahamicznych czas ma charakter cykliczny, a nie linearny. Dotyczy to również narodzin, życia i śmierci. Niezależnie od filozoficznej orientacji i tradycji celem każdego wędrownego, hinduistycznego ascety jest osiągnięcie stanu mokszy czy też mukti będącego w mniejszym lub większym stopniu ekwiwalentem nirwany opisywanej, jako wygaśnięcie pragnień, gniewu i ignorancji związanej z błędnym postrzeganiem siebie i świata. To stan zanjdujący się poza wszelkimi koncepcjami. Osiągnięcie stanu mokszy czy też mukti, to urzeczywistnienie stanu radości, wolności i pełni. Wprawdzie stan mokszy uważany w Adwaicie Wedancie za ekwiwalent buddyjskiej nirwany znajduje się poza wszelkimi koncepcjami, ale można byłoby to określić tak, jak określane jest to w najbardziej zaawansowanej filozofii buddyzmu Maha Madjamice, gdzie ostateczną rzeczywistość przedstawia się, jako przestrzeń, w której powstają wszystkie zjawiska, włącznie z samsarą — ocenanem zmian i cierpienia, jak i samą nirwaną.
Jest to wymiar pierwotnej świadomości, która ani nie zastała stworzona, ani się nie narodziła, która nie ma początku i nie ma końca.To przeciwieństwo naszego ja – „Ego”, które pojawiło się, trwa przez krótszy lub dłuższy okres czasu, podlega nieustannym zmianom, a następnie ulega destrukcji wraz ze śmiercią fizycznego ciała. To, co w chrześcijaństwie określane jest, jako nieśmiertelna dusza, i co po śmierci trafia do wiecznego piekła, nieba lub do czasowego czyśćca z punktu widzenia Adwaity Wedanty jest ciałem subtelnym podlegającym procesowi kolejnych reinkarnacji. Droga ascezy, którą wybierają hinduistyczni, wędrowni mistycy to, jak jazda na krawędzi brzytwy. To niekończąca się wędrówka z jednego świętego miejsca do drugiego, to wstrzymywanie się od seksu, posty, umartwienia mające doprowadzić adepta tej ścieżki do uzyskania niezwykłych mocy (sidhi) panowania nad ciałem i umysłem, to wreszcie studiowanie świętych ksiąg hinduizmu takich, jak Upaniszady, w których zawarta jest mądrość i doświadczenie dawnych indyjskich mędrców, riszi.


Sadhu grający na flecie w jednej z kapliczek. Sanktuarium boga Śiwy, Katmandu (Zdjęcie autora)

Kiedy mieszkałem w Katmandu, lubiłem spędzać czas na terenach przynależących do sanktuarium boga Sziwy. Tam też spotykałem wielu sadhu. Niektórzy z nich oddawali się różnym niekonwencjonalnym zajęciom, przyciągając w ten sposób licznych turystów, którzy fotografując ich, nie zapominali o uiszczeniu odpowiednich datków dla wędrownego ascety utrzymującego się dzięki szczodrobliwości turystów i zwyczajnych Nepalczyków oraz Indusów. Pewnego dnia największe zainteresowanie wzbudził asceta demonstrujący moc swojego penisa, podnosząc na nim kamienie, które ważyły ponoć około 30 kilogramów.



Sadhu demonstrujacy moc swojego penisa i panowanie nad energiami seksualnymi (Zdjęcie autora)


Inny demonstrował sprawność swojego ciała, którą uzyskał dzięki ćwiczeniom hatha-jogi. Ten wędrowny asceta przybył do Katmandu z odległego Tamilnadu, leżącego na południu Indii i zamieszkiwanego głównie przez Tamilów. Najprawdopodobniej znaczną część drogi pokonał pieszo. Biorąc pod uwagę dystans między stolicą Tamilnadu Ćennaj, dawny Madras, a Katmandu wynoszący ponad dwa tysiące kilometrów, pokonanie tego dystansu świadczy o niezłomności ducha i sprawności ciała.



Sadhu z Tamilnadu (Zdjęcie autora)



Najbardziej niekonwencjonalną i radykalną grupą wędrownych ascetów są ci, którzy nazywani są aghori. Ten sanskrycki termin oznacza kogoś nieustraszonego, ale w Indiach ta grupa ascetów była i jest uważana za wzbudzających obrzydzenie i strach. Trudno sobie wyobrazić, aby było inaczej skoro wędrowni asceci aghori swoim niekonwencjonalnym zachowaniem łamiącym nie tylko hinduistyczne normy czystości i przyzwoitości zwykli chodzić nago, używać ludzkich czaszek, jako naczyń, spędzać czas na cmentarzach medytując i uprawiając seks przy stosach kremacyjnych oraz, jak powszechnie się twierdzi odżywiając się również resztkami spalonych ludzkich zwłok.


Aghori Sadhu (Zdjęcie autora)

Ich ciała często wysmarowane są popiołem z pół kremacyjnych, a rekwizytami używanymi w tantrycznych rytuałach są ludzkie kości i czaszki. Czyniąc to wszystko, chcą przekroczyć barierę tego, co uważamy za czyste i nieczyste, właściwe i niewłaściwe, uważając, że to przyspieszy proces wyjścia poza ograniczone „ego” oparte na lęku, strachu i normach społecznych. Są wyznawcami boga Śiwy reprezentującego nie tylko proces zaniku i zniszczenia, ale również transformacji. W tym przypadku Śiwa reprezentuje kosmiczną świadomość. Podobnie, jak i inni asceci podążający drogą boga Śiwy, także i oni wspomagają swoje medytacje paleniem haszyszu. Wędrowni sadhu to odrębny świat funkcjonujący na obrzeżach społeczeństwa. To ludzie, którzy, aby odkryć i urzeczywistnić swoją tożsamość z Absolutem porywają się na kroczenie ścieżką, na której wędrówka jest, jak kroczenie po rozżarzonych węglach lub stąpanie po krawędzi ostrego noża. Wiele lat temu oglądałem film dokumentalny o wędrownych ascetach w Indiach. Reżyser tego filmu w jednej ze scen zapytał siedzącego pod drzewem sadhu: „Jak myślisz, ile żywotów jest jeszcze przed tobą, zanim osiągniesz wyzwolenie?” A, ten popatrzył na liście obficie występujące na gałęziach drzewa i odrzekł: „Na szczęście tylko tyle ile jest liści na tym drzewie”. Skoro im zajmie to tak wiele czasu, to ile nam, pomyślałem i głośno się roześmiałem, a chcąc siebie pocieszyć, przypomniałem sobie, że wystarczy uchwycić i doświadczyć tego, o co pyta się w jednym z koanów zen – „Kim byłeś, zanim się urodziłeś?”, aby ta długa i żmudna ścieżka nie zabrała aż tyle kolejnych żywotów i nie wymagała prowadzenia aż tak ascetycznego życia.


Koany - opowieści zawierające zagadkowe pytania lub same pytania, na które nie można zaleźć logicznej odpowiedzi. Odpowiedź przychodzi z wyższego poziomu Jaźni znajdującej się poza umysłem, emocjami i myśleniem. Wprowadzone do treningu medytacyjnego adeptów chińskiego chan w średniowieczu. Powszechnie stosowane w treningu medytacyjnym w japońskim i koreańskim buddyzmie zen.



Na buddyjskich szlakach w Nepalu






 Brama prowadząca na szczyt wzgórza, na którym znajduje się Swayambhu Stupa (zdjęcie autora)



                                                 W drodze na wzgórze


          Kiedy mieszkałem w Nepalu byłem pod wielkim wrażeniem miejsc związanych z Siddarthą Gautamą. Ten fragment pochodzi z mojej książki.

          ,,Ponad dwa tysiące pięćset lat temu w małej indyjskiej wiosce Uruvela, na terenie dzisiejszego stanu Bihar, pojawił się wędrowny asceta szukający od dłuższego czasu odpowiedzi na pytania związane z egzystencjalną sytuacją człowieka. Chciał uwolnić się od cierpienia, przekroczyć sferę narodzin, chorób, starości i śmierci i odkryć prawdziwą naturę rzeczy. Cicha i spokojna wioska wydała mu się idealnym miejscem do medytacji. Żeby skryć się przed promieniami słońca i mieć względną ochronę przed deszczem, usiadł pod drzewem nieopodal przepływającej w dole rzeki. Po wieloletniej wędrówce i praktykowaniu medytacji pod kierunkiem ówczesnych guru były książę Siddhartha Gautama osiągnął wreszcie oświecenie, będące w pewnym sensie ekwiwalentem chrześcijańskiego zbawienia uzyskanego już za życia. Odtąd mała Uruvela stała się celem pielgrzymek wyznawców buddyzmu, a od kilku wieków znana jest pod nazwą Bodh Gaya. Wprawdzie byłem pięćset kilometrów na północ od owego miejsca, ale dzięki pojawieniu się przy wzgórzu, na którym stała Stupa Swayambhunath, miałem sposobność nawiązania właśnie do tamtych wydarzeń. Po osiągnięciu oświecenia Budda, dotknąwszy prawą ręką ziemi, wziął ją za świadka swojego przełomowego odkrycia. Jeden z posągów przedstawiał właśnie to, co wydarzyło się w Indiach.

„Skoro, jak się przyjmuje, stan oświecenia jest możliwy do osiągnięcia choćby dlatego, że nie znajduje się poza naszym umysłem, to nie pozostaje nic innego niż tylko skupienie się na jego odkryciu” – pomyślałem, kiedy minąłem już bramę wejściową i stanąłem przy posagach Buddy, by rozpocząć wędrówkę na sam szczyt wzgórza. Prowadzące tam bardzo strome, ale szerokie schody kojarzyły mi się z trudnościami napotykanymi na drodze do oświecenia. Ze wszystkich opisów tego doświadczenia i lepszych lub gorszych prób uchwycenia jego esencji, które znałem, najbardziej podobało mi się to zawarte w „Sutrze Diamentowej”, jednej z wielu ksiąg buddyzmu: „Jeśli ujrzysz wszystkie zjawiska jako tak naprawdę nigdy się niepojawiające, to ujrzysz swoją prawdziwą jaźń”. Po przekroczeniu bramy znalazłem się w miejscu należącym do najważniejszych celów pielgrzymek wyznawców buddyzmu, nie tylko tybetańskiego’’.


Hinduizm - w poszukiwaniu pierwotnej Jaźni


Większość ludzi zapytana o to, z czym im się kojarzy hinduizm, pewnie odpowiedziałaby, że ze świętymi krowami i paleniem zwłok. Inni dodaliby, że z dziwnie wyglądającymi osobnikami, którzy prowadzą próżniacze życie, strojąc się w szaty wędrownych ascetów, będących elementem krajobrazu kulturowego Indii i Nepalu. Niegdyś popularnym słowem używanym w naszym języku na określenie tej grupy ludzi był termin fakir. W hinduizmie to wędrowni asceci – sadhu. Należą oni do różnych szkół czy też nurtów hinduizmu. Jedni są wyznawcami boga Wisznu, inni boga Śiwy. Ci autentyczni poszukiwacze Absolutu porzucają dotychczasowe życie i oddają się studiom świętych pismo oraz medytacjom. Bardziej zorientowani w temacie ludzie zapytani o hinduizm powiedzieliby, że to religia, w której występuje wielu bogów. Oczywiście to wszystko, o czym wspominam, wiąże się z hinduizmem, ale na pewno nie wyczerpuje jego głębi i bogactwa. Hinduizm to liczący sobie kilka tysięcy lat system religijny, którego podwalinami są nie tylko zewnętrzne i bardzo bogate formy kultu religijnego, ale także różnorodny system filozoficzny obejmujący wszystkie szkoły filozofii, od materializmu do eternalizmu, od systemów dualistycznych do niedualistycznego i najbardziej subtelnego systemu Advaita Wedanta. Hinduizm to także joga oferująca rozbudowany system ćwiczeń mających zapewnić nie tylko zdrowie, ale także tym bardziej duchowo nastawionym adeptom zdobycie kontroli nad umysłem i poznanie zakamarków naszej świadomości. W powszechnym użyciu jest wiele terminów wywodzących się z hinduizmu. Te najbardziej znane to, karma, czyli prawo przyczyny i skutku, które można byłoby określić w prosty sposób, że co posiejesz, to zbierzesz oraz reinkarnacja. Bardzo popularnym jest także pojęcie nirwany, które na pewno nie jest obce nie tylko miłośnikom rockowej kapeli Nirwana. To pojęcie odgrywające bardzo istotne miejsce w buddyzmie. Najogólniej rzecz ujmując jest to uwolnienie się od samsary będącej oceanem cierpienia. W hinduizmie jego ekwiwalentem jest moksza i mukti. Nie tylko w hinduizmie, ale także w buddyzmie istoty tworzą swoją karmę determinującą ich aktualne życie i przyszłe żywoty działając i myśląc w taki, czy też inny sposób. To warunkowane jest przez nagromadzone w podświadomości skłonności i wzorce myślenia i zachowań będące, jak gdyby śladami poprzednich myśli i działań. Sanskrycki termin samskary to pojęcie opisujące te skłonności i tendencje, które determinują nasze działania i zachowania. Centralnym pojęciem hinduizmu jest atman. Niewłaściwie rozumiany przez większość zachodnich religioznawców i buddystów nie jest odpowiednikiem naszej chrześcijańskiej duszy. Atman to nienarodzona i niestworzona pierwotna świadomość. Nie stworzył jej żadnej bóg i w przeciwieństwie na naszej chrześcijańskiej duszy nie będzie sądzona przez tego czy innego boga po naszej śmierci. Poza tym w hinduizmie nie ma czegoś takiego jak wieczne zbawienie i potępienie. Przebywa się tak długo w różnych wymiarach egzystencji, dopóty nie wyczerpie się moc karmy podtrzymująca nasze trwanie w określonych warunkach i stanach istnienia. Atman przenika wszystko, co występuje w rzeczywistości, także nas samych. Jest równy z Brahmanem, czyli bezosobową podstawą tego wszystkiego, co istnieje. Odkrycie tego, że nasze ja nie należy do sfery ostatecznej rzeczywistości, gdyż nie jest niczym trwałym i podlega nieustannym zmianom i wstąpienie na ścieżkę prowadzącą do odkrycia tego, że jesteśmy atmanem, prowadzi w tym filozoficzno-medytacyjnym systemie do uwolnienia się od cierpienia, wyjście poza niewiedzę i samsarę i osiągnięcie stanu mokszy, będącego ekwiwalentem buddyjskiej nirwany i chrześcijańskiego zbawienia. Osiąga się to zrozumienie i ten wgląd w naturę nas samych i samego świata, krocząc ścieżką opierającą się na duchowej i filozoficznej wiedzy, samoobserwacji i medytacji, a nie na wierzeniach, kulcie bogów i bóstw czy też uczestnictwie w ceremoniach rytuałach.

 


            W towarzystwie wędrownego ascety -  sadhu


    

       

                            Świątynia boga Śiwy w Katmandu (Zdjęcie autora)




Medytujący sadhu (Zdjęcie autora)



Forsa

Źródło zdjęcia: www.pixabay.com

Decyzję o zostaniu przemytnikiem możesz podjąć z wielu powodów. Chęć przygody, pragnienie poznania różnych kultur, zwiedzenia ciekawych miejsc... Ale nie okłamujmy się. Główną motywacją jest forsa. Ryzyko jest duże, ale opłacalne...

Lotnisko

Źródło zdjęcia: www.pixabay.com

To tu zazwyczaj rozpoczyna się przygoda. Obarczony nadprogramowym bagażem, starasz się przemknąć niezauważony... Jesteś przecież jednym z wielu pasażerów. Ale czy nie zdradzi Cię jeden nerwowy ruch? Czy kontrola nie okaże się wnikliwa bardziej niż zwykle?

Indie, Nepal, Singapur...

Źródło zdjęcia: www.pixabay.com

Przemyt to nie tylko przemieszczanie się z miejsca na miejsce. To możliwość poznania mieszkańców wielu rejonów świata, ich kultury, przeżycia tego, czego zwykłemu podróżnikowi nie zaoferuje żadna agencja turystyczna.

Jak wyglądały pobyty bohatera powieści w egzotycznych krajach? Już niebawem się dowiecie...

Więzienie

Źródło zdjęcia: www.pixabay.com

Jeśli podejmujesz się nielegalnych działań, musisz liczyć się z ryzykiem...Czasem nawet największa ostrożność nie uchroni Cię od wpadki.

Jak nasz bohater poradził sobie w indyjskim więzieniu?

Towary

Źródło zdjęcia: www.pixabay.com

Złoto, waluta, narkotyki, czy... dywany. Przeszmuglować można wszystko, na co jest popyt. Kwestią jest pomysł, dobra organizacja, pewność siebie i dobra pamięć. Nie wszystko wszędzie się opłaca. Są miejsca, gdzie zwyczajnie możesz stracić głowę.

Religia

Źródło zdjęcia: www.pixabay.com

Poznając nowe kultury, odkrywasz na nowo siebie.

Nawet jeśli to szmuglowanie towarów zawiodło Cię do świętych miejsc, znajdziesz czas na refleksję, na spojrzenie w głąb swojej duszy.

Nieważne, czy znajdziesz się w Azji, czy w Europie, czy w innym krańcu świata, to, co w Tobie, zawsze zabierzesz ze sobą.

No comments:

Post a Comment